piątek, 28 marca 2014

Czterdzieści na minusie

Niespodzianka!

Serio.

Myślałam, że jeszcze sobie sporo poczekam na promocję, o której rozmawiałyśmy pod przedostatnim postem (nieważne, że to było niemal dwa miesiące temu), ale Sephora postanowiła mnie zaskoczyć. Do końca marca można przynieść do perfumerii swoje stare kosmetyki kolorowe i za każdy z nich zyskać 40% zniżki na maksymalnie 5 różnych produktów tej marki, włączając pędzle (ale wyłączając płyn do ich czyszczenia). Szczegóły tutaj. Chociaż w moim wypadku wyglądało to tak, że ekspedientka nie kwapiła się do zebrania fantów, a kiedy sama o to zapytałam, powiedziała, że mogę "oddać teraz albo przy okazji". Pozbyłam się starej kredki, bo już i tak nie mogłam na nią patrzeć, i dostałam zniżkę na:

Nieprzyzwoite zakupy.

Czekałam na tę promocję głównie ze względu na pędzel, który ubzdurałam sobie w grudniu. Numer 44 do modelowania twarzy kosztuje normalnie 65 złotych, ale kiedy wiesz, że istnieje możliwość, iż za kilka miesięcy zapłacisz za kłaki z kozy dwie trzecie wyjściowej ceny i wcale nie potrzebujesz tej kozy na gwałt (oh my...), to cierpliwość jednak popłaca. Od tygodnia namiętnie się tymi kłakami smyram i skłamałabym perfidnie, gdybym powiedziała, że nie daje mi to satysfakcji.

Kłaki z kozy.

Drugi cel to kredki. Myślę, że po tym wszystkim, co razem przeszłyśmy, wiecie, że je uwielbiam. Wiecie, że te syforowe zwłaszcza. Dokupiłam kilka egzemplarzy wodoodpornych konturówek do oczu 12h (bo na inne jakoś nie mogłam się zdecydować). Po raz pierwszy skusiłam się na taką z brokatem. Zamiast 29 złotych za sztukę zapłaciłam 17,4 zł. Wciąż więcej niż za supershocki z Avonu, ale przyzwoicie i większy wybór kolorów. Nie mogę się doczekać poważnego spotkania z żółcią.

Od lewej: 32 Tango Night (brokat), 15 Flirting Game (połysk), 10 Banana Split (mat).

Matowa pomadka to trzeci bzdet, który zaprzątał moją głowę od dłuższego czasu. Pamiętam, że myślałam nad nią już przy poprzednich akcjach tego typu, ale inne zachcianki brały górę. Tym razem obiecałam sobie, że wyjdę z pomadką. Bardzo konkretnie, młoda damo! Brak precyzji skutkował bodaj trzykrotnym zababraniem łapska i zmarnowaniem solidnej porcji czasu. Zesłoczowałam znakomitą większość pomadkowych zasobów, a wiecie, że jest tam tego sporo, i ostatecznie zapłaciłam 27 złotych (zamiast 45) za półmat w postaci "długotrwałej pomadki do ust". Kusiły jeszcze atramenty, ale stwierdziłam, że następnym razem. I może dobrze, bo natrafiwszy później na kilka niepochlebnych recenzji, solidnie się zniechęciłam. Moja pomadka natomiast po pierwszych testach wydaje się spoko, ale nie należy do ideałów, więc raczej odpuszczę sobie kolejne sztuki. O szczegółach opowiem, jak sobie trochę poeksploatuję.

Szczęśliwy numer 13 Pink Sunset (półmat). Musiałam ją trochę wykręcić przy rozpakowywaniu. Fail.

Na deser zostawiłam dwie dodatkowe zdobycze. Cholera, czarne. Po pierwsze, precyzyjny eyeliner w płynie (23,4 zł). Po drugie, dziwny top coat (11,4 zł), który może kojarzyć się z pękaczem lub nawet krową (same spojrzyjcie na zdjęcie z pędzlem, mam go na kciuku, słoczowałam w sklepie).

Najbardziej uwiódł mnie tym, że zastyga do matu.

Marble art... niech im będzie.


 
Słocze raz jeszcze:

Od lewej: 3 kredki (10 Banana Split, 15 Flirting Game, 32 Tango Night), czarny liner, półmatowa pomadka.

W nagrodę dostałam trzy próbki, łałałiła:

Najbardziej ciekawi mnie baza. Reszta... zobaczymy, co się da wycisnąć.


Dajcie znać, czy skorzystałyście z promocji. A może coś polecacie?

Całusy,
Słom

PS Swoją drogą jestem bezczelna. Wracam po długiej przerwie i zamiast wyjaśnień, prezentuję zakupy. Babsko wstrętne.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...