piątek, 28 czerwca 2013

Zaglądamy do HexxBoksa (1)

Tak naprawdę to wcale nie zaginęłam. Siedzę w lesie, prawie że w jeziorze, chociaż teraz to wolę przy kominku, i ładuję baterie przed kolejnym maratonem. Okej, dobra, dziś wróciłam do domu, żeby upiec ciasto, bo coś w końcu w tym lesie jeść muszę. (FYI, z poziomkami na razie krucho, a ciastka z lewiatana już mi się sprzykrzyły...).

W międzyczasie recenzja. O tego:

Pink eye. Or something.

Jak sam tytuł wskazuje, różowe cacuszko ze zdjęcia powyżej przywędrowało do mnie w HexxBoksie (regulamin akcji oraz formularz zgłoszeniowy znajdziecie na blogu Hexx). W pierwszej chwili pomyślałam, łał, nie spodziewałam się takiego pięknego koloru. Ale potem: łał, tych drobin też nie. I wiecie co Wam powiem? Strach ma wielkie oczy, ale mimo wszystko... niedowidzi.

Powoli.

Róż przywędrował do mnie w czarnym kartoniku, szczelnie zafoliowany.

Dziękuję Ci, Matkobosko Niemacantko!

Marka, czyli Beauties Factory (oficjalna strona), była mi zupełnie obca, więc jeszcze przed rozpieczętowaniem kartonika powzięłam decyzję o niesprawdzaniu niczego na jej temat, ot, żeby się zanadto nie uprzedzić. Chociaż uprzedzenie i tak nastąpiło, gdy zobaczyłam napis MADE IN P.R.O.C. nadrukowany na jednym z boków. No trudno.

Tak, tak, w Chinach.

Róż ma 6 gramów, czyli jest sporawy. Dla porównania róż the Balm ma 8,5 grama, a pojedynczy Sleeka 8 gramów. Data ważności, widoczna powyżej, jest w porządku, ale pamiętajcie, że po otwarciu ten produkt jest ważny tylko 12 miesięcy.

Okej, karton jak karton, pokaż lepiej co jest w środku.

Tak lepiej!

Pudełeczko jest czarne, z tworzywa sztucznego. Zamyka się z klikiem, nie otwiera samoistnie. Wygląda dość solidnie, nie zdążyłam go połamać, ale też nie nosiłam go nigdy w torebce. Fakt, przejechało ze mną pół Polski, ale w bezpiecznej odległości od moich dwóch lewych rąk.

Poza tym jest piętrowe!

A kuku!

Na parterze mieszka lusterko oraz rozczapierzony, płaski pędzel z krótkim, nieporęcznym trzonkiem. Na upartego można go użyć (ze dwa razy to zrobiłam), ale polecam coś solidniejszego, może nieco mniej giętkiego. Dlaczego?

Aj dont fink soł.

Dlatego że róż należy do gatunku "mocno sprasowanych". Ale w tym dobrym sensie, na szczęście (chyba że używamy do aplikacji czegoś szajsowatego, vide pędzel powyżej). To znaczy, że ani nie nabiera się go przesadnie dużo, ani nie trzeba sięgać po druciak, żeby zeskrobać ociupinę pyłku na policzek. Myślę, że to istotna uwaga dla wszystkich początkujących. Moim zdaniem tego typu róż jest idealny przy pierwszych próbach. Naprawdę trudno sobie zrobić nim krzywdę. Nakłada się równomiernie, można stopniować intensywność koloru, pod tym względem bajka. Natomiast dla fanów matrioszki może być rozczarowujący.

Trwałość? Nie jest idealny, po kilku godzinach warstewka ulega wytarciu, chociaż policzek nie zostaje zupełnie nagi. Róż na pewno nie tworzy nieestetycznych plam czy prześwitów. Po prostu jest przyzwoicie, ale oczekiwałabym większego zaangażowania z jego strony. Ja z siebie dałam wszystko, bardzo się przywiązałam. Szczerze mówiąc, to jeden z moich dwóch ulubionych różów ostatnich kilku miesięcy. Sięgam po niego kilka razy w tygodniu.

Drobiny?

Co się zaś tyczy samego koloru... bardzo mi przypasował. Mam odcień nr 8, jasny róż, rzekłabym, że chłodny. Mikrodrobiny, które na początku bardzo mnie przeraziły, najbardziej opalizują w sztucznym świetle, ale moim zdaniem nie ma w tym nic ordynarnego. W świetle naturalnym błysk jest znikomy, aczkolwiek wolę uprzedzić, bo wiem, że niektórzy mogą nie zdzierżyć. Róż sam w sobie jest matowy.

Paleta kolorów ze strony cocolita.pl

No i na koniec mam dla Was coś, co sobie również zachowałam na deser: cenę! Aż do dziś nie wiedziałam, ile ten róż kosztuje, i muszę przyznać, że zaskoczenie spotkało mnie miłe, bo 13,90 zł. Możecie go kupić na stronie www.cocolita.pl.




Żartowałam, to jeszcze nie koniec... Przecież wypadałoby pokazać cacko na twarzy. Dlatego poniżej scrollujecie na własną odpowiedzialność.

W nieco chłodniejszym oświetleniu.



Oraz w nieco cieplejszym.




I jak? Czujecie się zainteresowane?
A może znacie inne produkty Beauties Factory, choćby z opowieści?




Nawet jeżeli nie, to pożegnalne buziaki i tak się należą,
Słom :*

PS Składzik dla ciekawskich.







Bardzo dziękuję Hexx oraz sklepowi internetowemu Cocolita.pl 
za umożliwienie mi przetestowania powyższego produktu w ramach akcji HexxBox.



39 komentarzy:

  1. Bardzo ładnie się prezentuje, cena też przyjemna :)
    Niestety tego typu opakowania z mocowaniem na takie jakby metalowe bolce zawsze mi się łamią - za taką cenę można jednak przeżyć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie to chciałam napisać, Słomko: uważaj na opakowanie :)

      Usuń
    2. Okej... czuję się ostrzeżona, chociaż jakoś specjalnie ostrożna nie byłam.

      Usuń
  2. Mam ten róż (chyba ten sama kolor, ale głowy nie dam) i bardzo lubię :)
    Efekt super, trwałość (u mnie) niczego sobie, łatwość obsługi - no czego chcieć więcej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznaję, że to było miłe zaskoczenie. Nie spodziewałam się, że tak go polubię.

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. Nom, nawet się udało. Niektóre kosmetyki w takich cenach mają znacznie bardziej szajsowate opakowania.

      Usuń
  4. Na licu wygląda jak prawdziwie dziewczyński nieśmiały rumieniec, super :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I naprawdę nietrudno sprawić, żeby tak wyglądał.

      Fajnie Cię znowu widzieć :)

      Usuń
  5. Piękny róż :D bardzo mi się podoba ten odcień

    OdpowiedzUsuń
  6. Matka Boska Niemacanka <3

    Fajny róż, odcień wydaje się bardzo uniwersalny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Módlmy się, żeby już więcej żadnych śladów w opakowaniu nie znajdywać! (Ostatnio spotkała mnie bardzo przykra niespodzianka, niestety...)


      Też tak myślę, że wielu osobom mógłby przypasować :)

      Usuń
  7. Dzień dobry Bąbelku :*
    Chłodne róże me likey
    spać mi się chce
    I takie wafelki z netto a ja nie mam netto omg
    Męczarnia
    Tęsknię

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry :* A ja idę kroić ciasto i z powrotem do lasu. Jakie wafelki z netto?

      Tugeza :(

      Usuń
  8. Bardzo podoba mi się kolor, ostatnio lubuję się w chłodnych różach. Na twarzy wygląda bardzo dziewczęco. Lubię to :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Bardzo udany kolor! Takie lubię najbardziej :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Taki odcień zupełnie nie dla mnie, ale Tobie idealnie pasuje, bo dodaje takiej niesamowitej świeżości :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! A jak tak patrzysz na wzornik powyżej, to na który miałabyś ochotę najbardziej?

      Usuń
  11. do lasu chętnie bym sobie poszła, ale w blackpool nie ma :/

    podoba mi się ten róż na Twoim licu :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, las, las. Zawsze za nim tęsknię. Chlip.

      Mnie też się podoba, dziękuję!

      Usuń
  12. twarzowy, przyjemny odcień ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Nie no kolor ma fajny! A że się wyciera... Cóż wiele róży tak ma :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie dobrze.. przynajmniej nie będę paradować cały dzień z krzywym plackiem, tylko pół. ;)

      Usuń
  14. Wygląda pięknie i w chłodniejszym i cieplejszym oświetleniu.

    OdpowiedzUsuń
  15. lusterko w pięterku niby nie jest za bardzo przydatne, ale jakże mi się podoba! : DD a róż ładny, ale... ja się nie umiem naróżowywać... (chlip)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, jest trochę małe, ale przez to urocze. Nie marudzić, że nie umiem, tylko próbować. Mój róż też czasem wygląda jakby chciał wskazywać na spożycie.

      Usuń
  16. Mmm fajnie, fajnie:) niestety ja mam własne naturalne rumieńce, których żadna szpachla nie chce przykryć:) jedynie bronzer u mnie przejdzie:)

    OdpowiedzUsuń
  17. Przypomina mi mój ulubiony róż z inglota w kolorze 72. Ten u Ciebie wygląda ślicznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę sobie na niego popatrzeć przy okazji :)
      Dziękuję!

      Usuń
  18. Twoje lico pięknie z nim wygląda :) Co dobrze wróży dla tego typu kolorów w Twoim przypadku, będę pamiętać :D

    MatkaBoska Niemacantka robi wrażenie! Oby więcej produktów było w taki sposób zabezpieczonych :)))Tylko może lepiej z innych rejonów świata ;)

    Długo nie zwracałam uwagi na napis Made in... coś tam, ale od pewnego czasu w irytujący sposób zaczęło mi się rzucać w oczy, że producenci robią sobie jaja. A najbardziej wkurzyło mnie kiedy zajrzałam do Holland&Barrett, którzy są tacy pro i naturalni, i w ogóle w ogóle a ziarna słonecznika/dyni i kilku jeszcze innych rzeczy aż z kilometra biją po oczach Made In China. Ręce mi opadły, cycki też. Jakiś czas potem miałam okazję rozmawiać z osobą, która pracuje na jednej z farm z żywnością eko i dowiedziałam się, żebym darowała sobie zakup od nich ziaren. bo one też są z Chin lecz zaznaczają jedynie na torebce - pakowane w UK, ani słowa o pochodzeniu.
    Zaczęłam wertować kosmetyki/żywność i inne rzeczy po metkach, po czym wyciągnęłam wnioski na przyszłość. O ile na pewne produkty mogę przymknąć oko i to robię, tak w niektórych nie.
    No ale to długa historia a ja się rozpisałam nie w temacie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty już tam sobie lepiej nic nie zapamiętuj. :P

      Ale może w Chinach też mają farmy eko ;) Just kiddin'. Nie lubię kiedy firmy kamuflują różne rzeczy. A fe.
      Mnie nie przeszkadza, że się rozpisałaś. Chętnie przeczytałam, a poza tym tutaj jest dużo miejsca, więc feel free :D

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...